Największy Matrix znajduje się pomiędzy Twoimi uszami.
Często jest tak, że na sztandarach wypisujemy to, czego nam najbardziej brakuje i za czym najbardziej tęsknimy. Tak zwani „ludzie ulicy”, „prawilniaki”, „dobre chłopaki”, którzy bardzo lubią mianować siebie jako „ludzie zasad”. A prawda jest taka, że takiej ilości wzajemnego przewalania siebie na kasę, wbijania noża w plecy i ruchania nieswoich panienek nie widziałem w żadnym innym środowisku. Fascynujące.
Drobnomieszczańska klasa, która na sztandarach wypisuje „otwartość i tolerancję”, jest jedną z najbardziej nietolerancyjnych grup, jakie miałem okazję poznać.99% współczesnej kultury głosi unisono te same wartości i sam fakt, że gdzieś jest chłopak z blokowiska, który zdecydował się zamiast słuchania rapu i plucia słonecznikiem pod blokiem, wejść w ich świat pisząc poezję, robiąc to lepiej niż niejeden z ich współczesnych poetów i że – o zgrozo – jako prometeista i niczeanista nie wyznaje on tych samych, modnych, egalitarnych wartości, jest dla nich nie do zaakceptowania. Najmniejsze nawet odstępstwo od ideowego szablonu, spędza im sen z powiek i wywołuje reakcję stadnego szczucia.
Ale ja wcale nie byłem inny.
Ależ ja wojowałem z systemem. Współzałożyciel Federacji Anarchistycznej we Wrocławiu. Aktywista i fanatyk. Na sztandarze łopotały wolność i indywidualizm. A potem ćpun i złodziej.
Zajęło mi 30 lat żeby odkryć, że anarchizm był jedynie pretekstem do tego, żeby tworzyć ziny, koszulki, vlepki i street-arty – od 14 roku życia coś we mnie krzyczało, że chce tworzyć. Zajęło mi dużo czasu, żeby zrozumieć że moja anarchistyczna fiksacja na pojęciu władzy, była głęboką i żarliwą tęsknotą za władzą. Za posiadaniem władzy nad samym sobą i nad własnym życiem. Nad własnym ciałem i zdrowiem. Nad własnymi finansami. Nad własnym życiem emocjonalnymi seksualnym. Nad swoją pozycją w społeczeństwie.
Jako chłopak z wielkiego blokowiska w dzikich latach 90', w ciasnym M2 w cztery osoby, gdzie pieniądze nigdy się nie przelewały, nie miałem żadnego wzorca realizowania męskości w sposób naprawdę charyzmatyczny. Te bliskie wzorce tzw. „normalności” były dla mnie nie do zaakceptowania, a te imponujące zupełnie odległe i abstrakcyjne – miałem zbyt zniszczone poczucie własnej wartości, aby się o nie zaczepić na poziomie tożsamości.
Jeżeli jesteś jednym z tych obsesjonatów, którzy koncentrują się na zewnętrznych źródłach zniewolenia – system, matrix, kapitalizm, patriarchat – to powinien bardzo mocno zainteresować Ciebie paradoks tego, że zniewolenie pomiędzy Twoimi uszami – tytułowe impulsy, automatyzmy i dogmatyzmy, ta biologiczna część Ciebie, która ciągle się czegoś się boi oraz coś analizuje – ma bezpośredni wpływ nie tylko na zakres Twojej osobistej wolności (społecznej i ekonomicznej jak najbardziej), ale również na zakres Twojego rozumienia systemu i ogólnych mechanizmów władzy.
Albowiem z pozycji ofiary można jedynie szukać zemsty i rewanżu – dyktatury proletariatu i rychłego zrekonstruowania aparatu władzy, na ogół w dużo bardziej paskudnej formie.
Kiedy przestajesz być ofiarą i niewolnikiem – a to zawsze rozgrywa się w Twojej głowie – Twoja optyka społeczna i kulturowa również staje się dużo ostrzejsza.
Ludzie o bardziej lewicowej wrażliwości często irytują się, gdy słyszą narracje negujące tożsamość ofiary i głoszące że „możesz wszystko”. Głoszące daleko idącą sprawczość i wolną wolę. I wcale im się nie dziwię, gdyż takie stwierdzenia na pierwszy rzut oka faktycznie wydają się być z czapy.
Jeżeli ktoś jako ofiara przemocy w dzieciństwie – tym newralgicznym okresie życia, w którym jesteśmy chodzącą, otwartą podświadomością, która chłonie informacje i przekonania jak gąbka – został poharatany emocjonalnie i tożsamościowo, to ewidentnie jest on ofiarą. Twierdzenie o wolnej woli również wydaje się być z czapy, jeżeli weźmie się pod uwagę to, jak bardzo jesteśmy warunkowani genami, środowiskiem, kulturą jak również prozaicznym fartem i niefartem.
A jednak przekonanie o tym, że nie jesteś ofiarą i że wszystko zależy od ciebie, nawet jeżeli jest kłamstwem, to jest najbardziej rozwojowym i transformującym życie kłamstwem, ze wszystkich kłamstw.
Albowiem każda spektakularna przemiana – wpierw osobowości a potem życiorysu – z jaką się spotkałem (włącznie z moją własną), zaczęła się dokładnie od przyjęcia tych dwóch przekonań. Od całkowitego odrzucenia tożsamości ofiary, rozumianego jako nie użalanie się nad sobą, zdolność do nadania sensu swojemu cierpieniu i zdolność do powzięcia całkowitej odpowiedzialności za siebie, co z kolei prowadzi do kolejnego przekonania. Albowiem powzięcie całkowitej odpowiedzialności sprawia, że odzyskujesz kontrolę, poczucie posiadania steru w ręku. Już nie możesz obwinić świata za swoje niepowodzenia i różne niesprawiedliwości jakie cię spotkały, ale z drugiej strony w ten sposób dokonuje się pewne alchemiczne salto w tył.
Mimo, że logika chce buntować się przeciwko takiemu postawieniu sprawy, w końcu to nie ty sam wybrałeś sobie owe niesprawiedliwości, ale moment w którym mówisz: ja odpowiadam za wszystko co mnie spotyka, za całokształt mojego doświadczenia, jakiś element twojego niewolniczego kodu zostaje złamany. Nie jesteś już osaczony. Stajesz się autorem, nie statystą. Zaczynasz wierzyć w siebie.
Więc tutaj pojawia się zasadnicze pytanie. Starożytni filozofowie twierdzili, że prawda, dobro i piękno idą ze sobą w parze. Są więc dwie opcje. Albo mylili się, gdyż „mogę wszystko i nie jestem ofiarą” jest kłamstwem, a jednocześnie jest cholernie dobre dla człowieka i wnosi piękno do jego życia, albo... „Mogę wszystko i nie jestem ofiarą” po prostu kłamstwem nie jest.
Co jest niezłym mindfuckiem. Paradygmatem łamiącym ten twardy, przekonywujący i momentami przerażający hologram, w którym żyjemy. Ideą emancypującą jaźń, a nawet wynoszącą ją ponad nieubłaganą materię. Ideą nowego świata i nowego, wolnego człowieka. Ideą prawdziwego anarchizmu - nie tego ze skłotów, który fiksuje się na ludzkiej krzywdzie i który nienawidzi wszystkiego co silne, piękne i pełne sukcesów. Anarchizmu, który nie stawia siebie jako zakładnika kolektywu i jego specyficznej organizacji. Anarchizmu Woli Mocy dla ludzi, którzy pragną wygrywać.
Zegar tej bomby, którą nosisz w sobie, tyka. Potrzeba sprawczości, władzy i posiadania odpaliła detonator naście lub dziesiąt lat temu. Masz wybór. Jeżeli nie potrafisz żyć normalnie, to może być bardzo dobra albo bardzo zła wiadomość – to zależy tylko i wyłącznie od Ciebie.
gdy odkryjesz już
że syfiaste programy twojego umysłu
dysfunkcyjne konstrukty tożsamości
które kaleczą i wikłają
są iluzją operującą
na ograniczeniach percepcji
jak wyzna każdy dobry iluzjonista
iluzją prawdziwą na tyle
na ile sam w ten program wierzysz
nie pozostaje więc nic innego
jak zadać pytanie:
kim jestem naprawdę?
logicznym jest założenie
że to co jest tobą
w sposób nieiluzoryczny
musi być konsekwentnie
okaleczenia i uwikłania
przeciwieństwem
że twoja esencja jest mocna i potężna
władcza mądra i piękna
drzwi do zaplecza
kod do backendu
to niemożliwy gest
odgłos klaśnięcia jednej dłoni
to co nie ma kształtu ni formy
a jednak jest